Wiem, że zaczynanie opowiadania od nowa to czyste i niewybaczalne zło, ale stwierdziłam że zrobię sobie mały eksperyment. Fabuły dużo nie zmienię, ale rozwinę ją zupełnie inaczej. Co do eksperymentowania... każdy rozdział będę pisała jako inna postać, więc nie będzie jednego głównego bohatera, a kilku co wydaje mi się być nawet ciekawym pomysłem, bo postacie będą nie tyle co lepiej przedstawione, ale bardziej zrozumiałe w swoim postępowaniu. Pominę wątki, które zostały przedstawione w rozdziale "protoplaście", ponieważ uznałam że są tu całkowicie niepotrzebne i nic sensownego do fabuły nie wnoszą. Postaciom Nadii, Nicka i Davida można więc powiedzieć "papa", bo też idą zwyczajnie do przysłowiowego kosza. Są zwyczajnie beznadziejne, bez polotu i płytkie jak brodzik w kabinie prysznicowej. Ogólnie miałam gorsze dni co do pisania, więc może dlatego. W każdym razie postacie te kojarzą mi się z brakiem weny twórczej i nie chcę nawet o nich wspominać. Przy każdym rozdziale będzie napisane imię postaci, w którą się wcielę by nikt się nie pogubił w chaotycznym wytworze mojego nikczemnego umysłu XD
_________________________________________________________________
LUCAS
Wielki, nadęty i pusty łeb. Stuknąłem kilka razy czołem o blat biurka, dopóki nie zabolało. Zamknąłem matrycę laptopa i zerknąłem w okno. Prawie dwudziesta pierwsza godzina, a słońce dopiero zachodziło. Wstałem i postanowiłem pójść do garażu. Miałem go w sumie na własność, bo starsi używali tego większego. Gdyby wiedzieli co robię tam z paczką przyjaciół, to szybko by mi zamknęli interes. Na co dzień jestem zwykłym beta testerem gier komputerowych, oczywiście za sprawą ojca. Pieniążki kosiłem nie małe. Jednak po godzinach bawię się w obrońcę uciemiężonych, czytaj - hakerem. Głównie bawiliśmy się w piractwo, wykradanie danych, okradanie kont bankowych, demaskowanie pedofili i tak dalej... z czasem było nam mało i postanowiliśmy zaplanować coś na większą skalę, tak by wszyscy o nas usłyszeli i zwyczajnie zaczęli robić w majty. Tego dnia jednak byłem skazany na "pracę" samemu. Wsunąłem glany na stopy, nawet ich nie sznurując... bo w sumie po co? Dopóki nie powybijałem sobie zębów, to spoko. Miałem zamiar spędzić noc w garażu, więc zarzuciłem na siebie cienką czarną bluzę, by nie zmarznąć... akurat wtedy tam się robiła kostnica, a w zimę natomiast na odwrót. Już miałem wyjść, gdy w ostatniej chwili zaczepiła mnie matka.
- Lucas, poszedł byś na zakupy i kupił rzeczy z listy? - zrobiła proszącą minę - Ja zapomniałam, a niestety już zdążyłam trochę wypić z ojcem i żadne z nas nie może prowadzić. - podała mi kluczyki i kawałek papieru.
- No jasne. - uśmiechnąłem się i wziąłem to od niej - I tak nie mam nic lepszego do roboty. - dodałem i wyszedłem zamykając za sobą drzwi. Auto akurat było zaparkowane w podjeździe, więc wyłączyłem alarm i bez dłuższego namysłu wsiadłem. Zapiąłem pasy i ruszyłem. Niestety z rodzinką mieszkałem na takim zadupiu, że dojazd do najbliższego centrum handlowego zajmował około poł godziny. Zaleta tylko taka, że nie kręciły się tu żadne slumsy i inne podejrzane politycznie typy, chociaż przyznam że nie byłem wcale lepszy od nich. Chyba nawet gorszy. Przez całą drogę niemiłosiernie się nudziłem, a jedyną rozrywką była muzyka w radiu. Podjechałem pod pierwszy lepszy market. Na liście oczywiście było kilka kolejnych butelek wina. Nie było to dla mnie dziwne. W końcu udało im się dostać wspólny urlop, więc chcieli spędzić trochę czasu ze sobą w luźnej atmosferze. Dla mnie jednak związki, to było coś zupełnie bez sensu. Całe życie i plany wywracają się do góry nogami. Później do tego jeszcze dochodzą dzieci i tak dalej... to zdecydowanie żywot nie dla mnie. Nie znosiłem dzieci, a dziewczyny mnie wręcz irytowały. Może zwyczajnie jeszcze do tego nie dorosłem, chociaż już była najwyższa pora. Matka nie raz przy obiedzie potrafiła mi truć o tym bym znalazł dziewczynę i dał jej wnuki. Czasem nawet padały pytania czy jestem gejem. Kupiłem co miałem i wróciłem do samochodu. Władowałem zakupy na tylne siedzenia. Gdy chciałem ruszyć, jakaś małolata zaczęła pukać mi w szybę. Odsunąłem szybę.
- Co jest? - zapytałem obojętnie, ale po chwili zauważyłem że z dala w jej kierunku biegną jakieś typy - Wsiadaj. - dodałem po chwili namysłu. Ta szybko się władowała. Nie zdążyła nawet zapiąć pasów, gdy ruszyłem dosłownie na piskach.
- Bogu dzięki... - wydyszała - Gdyby nie ty, to nie wiem co by się ze mną stało!
- Gdzie mam cię zawieźć? - spytałem wprost. Nie chciałem się wdawać z nią w żadną rozmowę. Szczególnie dlatego, że był to jakiś szczyl i nie znalazł bym z nią żadnego tematu. Milczała długi czas. Po chwili spostrzegłem jej wypchaną torbę, poobdzierane ubrania i rozmytą kredkę pod oczami. Przyznam, że przykuwały uwagę. Były duże i zielono brązowe. Urocza jak to zwykle bywa u dziewczynek - Rozumiem... - zacząłem - Nie masz gdzie iść? Nie krępuj się, powiedz normalnie.
- Uciekłam właśnie ze squotu... - mruknęła. Domyśliłem się, że nie ma rodziny i żyła na jakiejś melinie.
- Z ciekawości czystej zapytam... dlaczego uciekłaś?
- Bo zrobiło się krucho z kasą, żebranie już nic nie dawało... no i chcieli zrobić ze mnie źródło zarobku. - rzekła ze skrzywioną miną, jednak bez wahania. Tym, że była bezpośrednia zaimponowała mi.
- To zrobimy tak... postaram się zakwaterować cię u mnie. Jeżeli się nie uda, to jakoś cię przechowam w swojej pracowni na noc. Jutro pomyślimy co dalej... - oznajmiłem - Ale nie przyzwyczajaj się tak do mojej dobroci, bo ma ona twarde i grube granice. - wyjaśniłem. Uśmiechnęła się